Prosiaq |
Wysłany: Pon 14:20, 08 Maj 2006 Temat postu: Recki Prośqa |
|
Rzucam nowy temat, bo:
1. Moje recki są troszku inne od reszty. Nie wystawiam KONKRETNEJ oceny.
2. Receznuję głównie stare gry - bo znam je jak własną kieszeń.
3. Zawsze lepiej jest mieć swoją działkę, na której zasieję ogórki
Na pierwszy ogień rzucam wam Duke Nuke`m 3D. Jak się spodoba, może będzie więcej.
DUKE NUKE`M 3D
Duke Nuke`m to bez wątpienia jedna z lepszych, ciekawszych i oryginalniejszych gier w historii strzelaninek FPP. Po pierwsze, jak na ówczesne czasy, miała rewelacyjną grafikę. Dzięki temu odwiedzaliśmy wiele ciekawych miejsc: Los Angeles, kino, więzienie, stacja kosmiczna, gigantyczny kanion (którego nigdy nie umiałem przejść uczciwie – szkoda mi było nerwów i czasu), chińską restaurację i kilkanaście obrzydliwych kolonii Obcych. Wszystko podzielone na trzy epizody.
I dochodzimy tu do kolejnego punktu: DN3D miał dość szeroki wachlarz przeciwników: zwykłych obcych, policjantów LA zamienionych w świnie, dziwne ośmiornice (dziwne dlatego, że rzadko kiedy spotykaliśmy je w wodzie – najczęściej gdzieś sobie fruwały), jaszczury z zamontowanym minigunem zamiast ręki, małe ufoki latające na jakichś dyskach (niepozorni: mimo iż mali, to cholernie wytrzymali i w dodatku strzelają rakietami), małe zielone „coś” co przyklejało nam się do twarzy i wysysało nam życie – coś jak facehuggery z Aliens vs Predator. Też wykluwały się z jajek. Nie wspomnę o bossach, które naprawdę były wkurzające i silne. Boss z pierwszego epizodu występuje później jako zwykły potwór. Nie taki zwykły, bo dalej można nam bardzo zaszkodzić.
Z czego można było niszczyć te poczwary? Część broni z Duke`a nie wydaje się niczym szczególnym: pistolet, shotgun (broń podstawa), minigun (zwany tu i ówdzie rozpylaczem – nie dziwię się, cholerstwo zżera amunicję z prędkością światła. Oprócz tego doliczamy jeszcze rakietnicę RPG, Devastator (coś w rodzaju karabinu maszynowego – tyle tylko, że strzela małymi rakietkami z dużą prędkością. Devastator to potężna broń) i zwykły kopniak. Tu drobna refleksja: nie wiem, czy twórcy zrobili to specjalnie, ale... W każdym razie można trzymać np. shotguna i przy pomocy tyldy kopać równocześnie. Kiedy jednak wciskaliśmy jedynkę (czyli kopniak), używaliśmy dwóch nóg naraz... Do ciekawszych broni możemy zaliczyć pipe-bombki, które można było detonować przy pomocy zapalnika. Ciekawostką jest fakt, że można wyrzucić kilka bombek naraz i później je zdetonować CTRL. Do tego mamy bomby laserowe – przyklejamy taką broń do ściany, czekamy aż się załączy i gotowe. Promień lasera jest dość cienki, dlatego nie zawsze udaje nam się go zauważyć – przez co korzystanie z tej broni w single playerze jest niebezpieczne i mało przydatne. Za to jest rewelacyjna w multi. Oprócz tych dwóch rodzajów bombek mamy jeszcze dwie ciekawe i oryginalne bronie: zmniejszacz i zamrażacz. Pierwszy służy do zmniejszania potworów (jak sama nazwa wskazuje). Rzadko kiedy z niej korzystałem – na większych przeciwników trzeba było wykorzystać sporą część magazynka. Kiedy jednak zmniejszymy delikwenta, wystarczy podejść do takiego, a Duke automatycznie go rozdepcze – nie musisz chować broni. Z zamrażacza korzystałem częściej – silniejsze pociski łatwiej zamrażały opornych. Tu też wystarczy podejść a nasz Książe zdejmie go z trepa i lodowy posążek rozpryśnie się w kilku kierunkach. W dodatku do DN3D mieliśmy powiększacz – broń totalnie nieskuteczna – nawet na kiepskie potworki trzeba było zużyć kilka pocisków. Przynajmniej fajnie się rozpadali.
Teraz pora na danie główne: dlaczego Duke przez dość długi czas był tak popularny? Po pierwsze: mnóstwo nowości, ciekawostek i rzeczy, z których można było skorzystać. Nasz Książe miał full opcji: mógł śpiewać przy mikrofonie („Booorn to be wiiiiiild!” – Duke fajnie fałszował), pójść do kina i obejrzeć sobie interesujący film (zresztą, w grze było kilka telewizorów z takimi programami), pograć w bilard, wysadzić w powietrze starą konstrukcję (tylko w jednym miejscu, ale zawsze miło jest zniszczyć kilkanaście ton betonu i stali), pójść do kibelka i z niego skorzystać, dzięki czemu wracało nam zdrowie. Można było też ten kibel rozwalić – wtedy piliśmy wodę, która tryskała ze zniszczonej muszli. Duke mógł też skorzystać z telewizorów ochrony: na każdym etapie było kilka kamer, które obserwowały otoczenie. Książe może podejść sobie do takiego ekraniku i zobaczyć, co dzieje się na świecie. Siła DN3D tkwi w panienkach, które licznie występują we wszystkich chyba etapach. Nasz Książe mógł podejść do jednej z nich i wręczyć jej kilka dolców ze słowami: „You wanna dance?”. Uradowana panienka pokazywała to i owo. Do mniejszych ciekawostek zaliczyć możemy dziury w ścianach po kulach. Powiecie: phi, nic nowego. Może nic nowego, ale te dziury zostawały na zawsze – nie tak jak w dzisiejszych produkcjach: Mamba fatima, było i ni ma. Popularność Duke`owi przyniósł też multiplayer – jeden z lepszych, ale został wyparty przez Quake`a.
Tu wypadałoby skończyć recenzję Duke Nuke`m 3D. Więcej nie da się napisać (tak naprawdę się da, ale nie będę pisał o ciekawostkach, jakie można spotkać w grze) o tej ciekawej gierce. Tak więc, moi drodzy, kupcie sobie gumę do żucia, giwera w łapę i heja! „No aliens gonna take my balls!” – powiedział Duke. |
|